W dniach 03 – 10 marca 2012 roku na wodach Morza Śródziemnego odbył się I Rejs Policjantów na pokładzie żaglowca szkoleniowego POGORIA. Całe przedsięwzięcie rozpoczęło się jeszcze w roku 2011, kiedy to Krzysztof ”Pingwin” Jamrozik – kapitan żaglowca w czasie tegoż rejsu, wymyślił formułę rejsu dedykując ją do policjantów. Chcąc chyba zarazić swoją pasją większą liczbę osób zaplanował rejs Pogorią, dzięki czemu udział w nim wzięło 40 osób załogi szkolnej i 10 osób załogi zawodowej. W efekcie spontanicznej akcji werbunkowej w rejsie wzięli udział koleżanki i koledzy policjanci, zarówno aktywni służbowo, jak i w stanie spoczynku, koledzy ze Straży Granicznej, a także koleżanki i koledzy nie związani bezpośrednio z resortem. Do załogi trafili żeglarze z całej Polski od Krakowa poprzez Lublin, Warszawę i okolice, aż po Szczecin. Dodatkowo popłynęło z nami kilku żeglarzy z USA i dwóch kadetów włoskiej szkoły morskiej. Rejs rozpoczął się w m. Imperia w północnej Italii. W porcie przeprowadzono dla wszystkich szkolenia z wielu dziedzin, obejmujące całokształt zachowań, czynności i życia na statku. Niestety prognozy pogody nie pozwoliły na realizację zakładanych celów w stu procentach. Tak więc uciekając przed sztormem skierowaliśmy się w kierunku Nicei, Monaco i Cannes. Nasza „ucieczka” pozwoliła jedynie na oglądnięcie tych miejsc z pokładu Pogorii. Każdy kto sądził, że będzie to wycieczka na leżaku lub w hamaku, musiał zweryfikować to założenie. Załoga szkolna podzielona była na cztery wachty i pod kierownictwem oficerów wachtowych wykonywała prace na statku. Zarówno w mesie i kambuzie, przygotowując posiłki z zawodowym kucharzem, tak i obsługując podczas posiłków i sprzątając cały statek pod pokładem. Inna wachta w tym czasie pracowała na pokładzie w ramach wachty nawigacyjnej lub wykonując prace bosmańskie. Inne zadania należały do wachty trapowej podczas postoju w porcie lub w czasie manewrów. Dalsza podróż przyniosła moc wrażeń. Mianowicie w nocy dopadł nas sztorm i to nie byle jaki. Żadne słowa, zdjęcia, czy nagrania nie oddadzą tego, czym jest takie zjawisko, jeżeli się tego samemu nie przeżyje. Po prostu niesamowite. Na uwagę i podkreślenie, moim zdaniem zasługuje postawa załogi zawodowej. Tak profesjonalnego zachowania można tylko pozazdrościć. Opanowanie połączone ze zdecydowaniem w działaniu, dawały odczucie pełnej kontroli nad sytuacją, a naprawdę w tamtym momencie było to istotne. Kierując się dalej wzdłuż wybrzeży Lazurowego Wybrzeża dotarliśmy do Saint Tropez. Pomimo chęci nie otrzymaliśmy zgody na wejście do portu, więc kotwicząc w rejonie portu korzystaliśmy z pięknego słońca i uroków okolicy. Po tym przystanku kapitan skierował statek w kierunku Marsylii. Tam też zawinęliśmy wieczorem i był to moment w którym można było zejść na stały ląd. Przy wejściu do portu mija się wyspę na której zbudowano Chateau D’If. I już to zrobiło klimat. Miejsce z powieści Aleksandra Dumasa, gdzie więziono Edmonda Dantes’a, znanego później jako Hrabia Monte Christo, na każdym chyba zrobiłoby wrażenie. Na zwiedzanie Marsylii, jak się okazało, mamy jeden dzień więcej. A to za przyczyną awarii silnika. I w tym przypadku, profesjonalizm załogi i kontakty ”Pingwina”, pozwoliły na usunięcie usterki w tak krótkim terminie. Skorzystaliśmy z okazji i obejrzeliśmy Marsylię. Miasto w którym mocno widać migracyjne wpływy Afryki północnej, szczególnie w liczbie mieszkańców będących emigrantami lub potomkami emigrantów z sąsiedniego kontynentu. Cumując w Marsylii mieliśmy wielu gości; zarówno Polaków mieszkających we Francji, turystów, jak i miejscowych, którzy z ciekawością zadawali pytania o nasz statek, kraj pochodzenia i cel podróży. Od jednego z mieszkających tam Polaków dowiedzieliśmy się, że Marsylia jest bodajże jedynym portem na świecie, gdzie działa fortyfikacji skierowane były w kierunku miasta. Fort bowiem nie chronił Marsylii przed piratami i korsarzami, lecz bronił ludzi morza przed rebeliami mieszkańców Marsylii. Wieczorem, jeżeli czas i warunki pozwalały, przy gitarze i ze śpiewem załoga integrowała się. Bez różnic wiekowych, językowych i kulturowych wszyscy znakomicie się bawili. W dalszą podróż popłynęliśmy dzięki przyjacielowi „Pingwina”, który bezpośrednio ze Szwecji przywiózł samolotem części do silnika, a także dzięki ciężkiej pracy mechanika i jego zespołu. Z Marsylii ruszyliśmy do Barcelony. Tym razem Neptun był łaskawy. Wiatr w plecy i przyzwoita pogoda. W takich warunkach nic tylko rozwinąć żagle i do Hiszpanii. Tak też było. Kolejne z niesamowitych wrażeń i przeżyć. Dopłynęliśmy do Barcelony. Chwila odpoczynku i przygotowanie statku do przekazania nowej załodze. Tu niektórzy zaplanowali powrót już w dniu przybycia do stolicy Katalonii, inni natomiast powrót zaplanowali za kilka dni, chcąc zwiedzić miasto Gaudiego. Osobiście zostałem w Barcelonie jeszcze trzy dni i udało się nam obejrzeć choć w części miasto. Oczywiście architekturę spod ręki Gaudiego (Sagrada Familia, Parc Guell, piękne kamienice w rejonie dzielnicy Gotic), stadion i muzeum FC Barcelona, muzeum morskie, plażę i wiele innych. Miasto onieśmiela swoją potęgą i rozmiarem. Nie dziwi mnie fakt, że w żeglowaniu i morzu można się zakochać. Ja już myślę o następnej wyprawie. Mam tylko nadzieję, że ekipa będzie równie zgrana i fajna. Jestem przekonany, że nie było nikogo w załodze, kto by żałował wyprawy lub był niezadowolony z jej przebiegu. Zachęcam wszystkich i polecam tego rodzaju przygodę.
Tekst: Paweł Duroń Zdjęcia: Paweł Duroń, Dobromir Montauk.